Uczniowie naszej szkoły uczestniczyli w konkursach Ogólnopolskiej Kampanii „Zachowaj Trzeźwy Umysł”. Dzieci wzięły udział w konkursie literackim i plastycznym „Warto pomagać”. Uczniowie z klasy 6b wysłali ciekawe zdjęcia na kreatywny konkurs fotograficzny, gdzie zadaniem było sklejenie tekturowego ludzika i sfotografowanie go w niecodziennym otoczeniu.
Cieszymy się, że wśród nagrodzonych znaleźli się uczniowie naszej szkoły! Hania Sosa z klasy II f (nauczycielka Małgorzata Cetera) otrzymała nagrodę w konkursie plastycznym, natomiast Krzysztof Wota z kl. 6 b (nauczycielka - Iwona Pierzchała) został nagrodzony w konkursie literackim. GRATULUJEMY!
Zapraszamy do przeczytania prac literackich i do obejrzenia zdjęć wysłanych na konkurs fotograficzny.
--------------------------------
Warto pomagać
Słowo „pomoc” ma wiele znaczeń np.: pomoc koleżeńska, pomoc sąsiedzka, pomoc słabszym i wiele innych przykładów. Dla mnie pomoc oznacza pozytywną cechę człowieka. To, czy pomagamy, zależy tylko od nas. To my decydujemy czy losy innych osób nie są nam obojętne, czy widząc osobę starszą lub młodszą, potrafimy odpowiednio zareagować.
Każdy człowiek posiada w sobie choć maleńką iskierkę dobra. Nie ważne czy pomógł przejść osobie starszej przez ulicę, czy pomógł w zadaniu domowym koledze z klasy, za to wszystko i tak jest „bohaterem” dobrych uczynków. Są różne przykłady pomocy takie jak: pomoc koledze przy zadaniu domowym, pomoc sąsiadce przy noszeniu zakupów, czy pomoc tacie, bo miał zły dzień w pracy. Moim zdaniem warto pomagać ludziom, ponieważ gdy pomagamy, to ta pomoc może nam się kiedyś zwrócić. Może to właśnie ten człowiek, któremu dawniej pomogłeś przy przejściu przez ulicę, uratuję ci życie? Oprócz pomocy ludziom przy codziennych czynnościach, jest też pomoc pieniężna lub wsparcie dla osób chorych, na przykład na nowotwór i wiele innych ciężkich chorób. Niektórych z tych wielu ludzi na świecie da się uratować, ale gdyby nie było tych osób, które im pomagają, nie miałyby nawet szans na przeżycie i mogliby umrzeć.
Jest jeszcze jeden rodzaj pomocy, który znam. Chodzi mi o pomoc dla zwierząt. Niektórzy wspierają różne schroniska lub wykupują zwierzęta z tych miejsc. Niektóre osoby biorą zwierzęta ze schronisk do domów i w ten sposób tez okazują, że warto pomagać.
W tym przypadku zyskują swojego czworonożnego przyjaciela, ponieważ zwierzęta też czują i rozumieją tak jak my. Może to wydaje się niemożliwe, ale zwierzęta też okazują nam pomoc. Są na przykład specjalnie szkolone psy, które pomagają ludziom niewidomym. Można ich nazwać psimi ratownikami. Podziwiam też ludzi, którzy bez żadnego wynagrodzenia niosą pomoc jako wolontariusze. Zajmują się oni osobami starszymi, nieuleczalnie chorymi, a także zwierzętami. Taka pomoc zasługuję na podziw i szacunek z naszej strony.
Moim zdaniem najcenniejsza jest pomoc bezinteresowna, odwzajemniona uśmiechem lub po prostu słowem „dziękuję”. Dlatego uważam, że warto pomagać i dawać dobry przykład innym.
Kamila Gajewska, kl.5b
--------------------------------
„Warto pomagać ” - wywiad z moją mamą Magdaleną - prezesem TOZ Złotoryja
Ja: Od kiedy pomagasz zwierzętom?
Mama: W TOZ jestem od 2012r., prywatnie od ponad 15 lat.
Ja: Od czego to się zaczęło?
Mama: Pewnego zimowego dnia znalazłam błąkającego się psa. Na dworze było zimno i ciemno, piesek był przerażony. Zadzwoniłam do straży miejskiej z pytaniem co zrobić. Musieliśmy pieska przenocować, a na drugi dzień zabrał go hycel do schroniska dla zwierząt (przynajmniej tak nam się wydawało). Nazajutrz odprowadziliśmy pieska do samochodu pana ze schroniska, w tym samym czasie daliśmy ogłoszenie o znalezionym piesku i zgłosiła się starsza pani, której on uciekł. Natychmiast zadzwoniliśmy do schroniska w celu odzyskania zwierzaka i tu niespodzianka - pies nie trafił nigdy do schroniska. Zaczęliśmy dzwonić do straży miejskiej i urzędu miejskiego. Poruszyliśmy niebo i ziemię, żeby odnaleźć tego psa.
Po kilku godzinach udało nam się skontaktować z hyclem, który umówił się z nami na parkingu pod Tesco. Stamtąd odebraliśmy psa, który był głodny przerażony i siedział w bagażniku w towarzystwie dwóch martwych psów. Zrobiliśmy wszystko, żeby nieodpowiedzialny człowiek stracił pracę. I tak zaczęła się moja przygoda z pomaganiem zwierzętom.
Ja: Jakie są plusy i minusy?
Mama: Praca w TOZ to wolontariat czyli nie dostaje wynagrodzenia pieniężnego. Największą zaletom pomagania zwierzętom jest satysfakcja i patrzenie jak dorastają
w nowych domach. Dużą przyjemność sprawia wypuszczanie na wolność wyleczonych wolno żyjących zwierząt np. łabędzi. Natomiast największą wadą jest moment, kiedy zwierzęta odchodzą.
Ja: Czy są sytuacje, w których nie da się pomóc?
Mama: Tak, oczywiście są sytuacje, kiedy nasza pomoc dociera za późno. Są zwierzęta, które nie chcą, by im pomóc np. koty wolno żyjące, które po wyleczeniu nie potrafią żyć w domu
i wybierają wolność. Najczęściej takie koty po zabiegu sterylizacji zostają wypuszczone na dwór.
Ja: Najdziwniejsza interwencja?
Mama: Zadzwoniła do nas pani, że z nieba spadł jej na podwórko ptak. Pojechaliśmy na wioskę. Na środku podwórka leżał przykryty kotem ptak. Spod kota wystawały żółte szpony. Niewiele myśląc zabraliśmy zwierzę do bagażnika i zawieźliśmy do Myśliborza. Na miejscu okazało się, że jest to myszołów, który spędzi resztę życia w ośrodku „Salamandra”.
Ja: Kto ci pomaga?
Mama: Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami w Złotoryi to nie jest jedna osoba - to garstka wolontariuszy, którzy próbują pomagać jak tylko potrafią. Jedni robią ogłoszenia, inni zbierają karmę. Przy większych akcjach wspomagamy się wolontariuszami z innych organizacji. Dużą rolę odgrywają też moje dzieci - Karolina i Krzyś, które zajmują się w domu małymi zwierzętami np. kotami czy szczeniakami.
Ja: Na jakie trudności napotykasz pracując na rzecz TOZ-u?
Mama: Najgorzej jest na wsi, gdzie pies ma bronić obejścia, ale raz na jakiś czas dostanie miskę strawy lub nie. Koty się rozmnażają dwa razy do roku i z dwóch kotek na wiosce robi się po 2 latach 50 kotów i umierają z chorób, z braku jedzenia.
Ja: Czy pomaganie daje ci satysfakcję?
Mama: Pomaganie zwierzętom daje mi bardzo dużą satysfakcję. Jestem głosem tych, co nie proszą o pomoc. Jest wiele potrzebujących kotów czy psów, ale niestety z winy człowieka. Ludzie nie czują się odpowiedzialni za swoich pupili.
Ja: Czy każdy może pomagać?
Mama: Tak, zdecydowanie każdy człowiek ma szansę pomagać. Wystarczy wystawić w upał miseczkę z wodą dla spragnionych dzikich zwierząt. Nakarmić ptaki zimą. Wystawić jedzenie przy śmietniku dla kotów wolno żyjących. A najważniejsze nie przeszkadzać tym, którzy pomagają np. karmicielkom, organizacjom prozwierzęcym. Bardzo dużo daje udostępnianie ogłoszeń o zwierzętach szukających domów np. na FB. Można też pomagać finansowo, można też wyprowadzać psy w schronisku. Wariantów pomocy jest bardzo wiele, trzeba tylko chcieć.
Ja: Czy warto pomagać?
Mama: Zawsze warto pomagać, bo największą satysfakcję i spokojny sen daje świadomość, że uratowaliśmy kolejne zwierzątko, które ma nowy, dobry dom i przeżyje w nim swoje życie. Pomagać trzeba - nikt nie mówi, że trzeba zaraz porywać się na heroiczne czyny - wystarczy jak pochylimy się nad głodnym i słabym zwierzątkiem, jak nie pozwolimy, by silniejsi bili słabszych, by dorośli bili dzieci. Należy szanować siebie i zwierzęta…
Krzysztof Wota, klasa 6b
--------------------------------
Warto pomagać…
Opowiem wam moją historię, która przydarzyła się naprawdę. Zeszłego lata wybraliśmy się do Czaplinka na rodzinne biwakowanie. Tata w swoim dzieciństwie często jeździł w te okolice i chciał nam pokazać miejsca, gdzie świetnie bawił się w wakacje. Podczas kiedy mój brat z tatą zajęli się rozstawianiem naszego namiotu, wybrałyśmy się z mamą na spacer po ośrodku. Rosły tam piękne stare drzewa, które dawały przyjemny cień w sierpniowe skwarne popołudnie. Spacerowałyśmy rozkoszując się tym orzeźwiającym chłodem i słuchałyśmy nawoływań ptaków, gnieżdżących się w koronach drzew. W pewnym momencie, w beztroskiej paplaninie dało się usłyszeć dużo poważniejsze krzyki. Zobaczyłyśmy parę rudzików, która nisko zataczała koła wokół jednej z sosen, nawołując przy tym rozpaczliwie. Ich zachowanie bardzo mnie zainteresowało i postanowiłam bliżej przyjrzeć się temu miejscu. Podeszłam ostrożnie i zauważyłam małego ptaszka leżącego pośród traw. Był zdrowy, prawdopodobnie dlatego, że gałęzie świerku, z którego spadł złagodziły upadek z gniazda. Wydawało się, że zsunął się bardzo niedawno, a jego zrozpaczeni rodzice latali w kółko ćwierkając. Zastanawiałam się czy nie udałoby mi się odłożyć do gniazdka, było jednak za wysoko i mama powiedziała, że jeżeli jego rodzice wyczują od niego obcy zapach i tak go odrzucą! Postanowiłam spróbować uratować jego kruche życie i wziąć pisklaka ze sobą do namiotu. Zaraz potem przybiegł mój brat, chcąc podziwiać małego ptaszka. Pisklak miał na głowie puszek o szarawym odcieniu (dlatego, że był jeszcze młody i nie wyrosły mu wszystkie piórka), a jego dziubek był żółciutki jak żółtko w jajku. Nie potrafił sam ustać na swoich długich nóżkach, ciągle się chwiał i rozkładał skrzydełka, żeby zachować równowagę. Był bardzo zdenerwowany i przerażony, popiskiwał smutno i rozglądał się zdezorientowany. Najważniejsze na początku było utrzymać go przy życiu. Owinęliśmy go miękką chusteczką, żeby się uspokoił i ogrzał. Potem próbowałam karmić pisklaka bułeczką. Wszystko szło dobrze, oprócz tego, że nie chciał jej jeść. Mama podeszła do nas ze śmiechem i powiedziała: ,,Te ptaki nie jedzą jagodzianek, to nie gołębie!”. W ten oto sposób zostaliśmy profesjonalnymi łapaczami mrówek. Na szczęście warunki były korzystne, niedaleko znajdowało się mrowisko, po wodę chodziliśmy do jeziora, po czym poiliśmy go z listka.
Kiedy już zaspokoiliśmy jego najpilniejsze potrzeby, postanowiliśmy wymyślić mu imię. Ja go znalazłam i ja miałam zaszczyt mu je nadać. Postanowiła nazwać go Mikado.
Tak wabił się piesek z książki pt. ,,Puc, Bursztyn i goście”, którą czytałam niedawno mojemu braciszkowi. Pierwszego i połowę drugiego dnia Mikuś nie wyrażał chęci do jedzenia, był osowiały i przestraszony, jednakże trzeciego donoście domagał się owadów, na które dzielnie polowaliśmy z moim bratem! Po południu wybraliśmy się na przechadzkę po mieście, przy okazji dokonaliśmy w sklepie dla wędkarzy zakupu paczki białych robaków. Wszystkie dzieci z okolicy zbierały się, żeby popatrzeć jak wkładam je do małej „paszczy”. Niestety, nie na długo pozostawał najedzony i trzeba było powtarzać ten proces od początku. Robiłam to jednak z ogromną przyjemnością, choć początkowo brzydziłam się dotykania robaczków, z czasem jednak udało mi się przemóc.
Podczas podróży z powrotem do Złotoryi mama przejęła moje obowiązki. W domu mój kochany piesek wszystkich chciał godnie przywitać, czego nie mam mu absolutnie za złe, przecież to tylko szczeniak. Musieliśmy (jak się potem okazało) Rudzika chronić przed nim. Potrwało to parę dni, karmiliśmy go wtedy specjalną miksturą, opracowaną specjalnie dla pisklaków, którą znalazłam w internecie ( biały ser i jajko), a poiliśmy wodą ze strzykawki. Mikado rósł szybko i był bardzo ciekawy świata, co znaczyło, że gniazdko, które pieczołowicie przygotowaliśmy dla niego w przytulnym koszyczku, szybko przestało mu wystarczać i ciągle wybierał się na wycieczki po naszym domu. Z uwagi na zainteresowanie, jakie wzbudzał u naszego psa, bardzo bałam się o bezpieczeństwo kruchego ptaszka. Dlatego postanowiliśmy wspólnie, że choć bardzo polubiliśmy Mikado, a on przyzwyczaił się też do nas, musimy znaleźć dla niego inne miejsce, gdzie nic nie będzie mu groziło. Na szczęście blisko nas, w Myśliborzu znajduje się ośrodek opieki nad ptakami, które uległy wypadkom. Zapakowaliśmy więc pisklaka do auta i udaliśmy się w ostatnią wspólną podróż.
Na miejscu zapoznaliśmy się z pacjentami i stałymi mieszkańcami ośrodka. Było tam wiele gatunków ptaków, od malutkich jak nasz Mikado, po duże drapieżniki. Pani pracująca
w ośrodku pokazała nam orła, który trafił tam dzień wcześniej, po tym jak zahaczył o linie wysokiego napięcia, a także sąsiadujące z nim dwa sokoły. Były tam też sowy i bociany, niektóre z tych ostatnich były tak oswojone, że spacerowały wolno po ogrodzie. Pani powiedziała nam, że te oswojone ptaki już nigdy nie będą żyły na wolności, ponieważ nie są zdolne do samodzielnego przetrwania, tu były jednak bezpieczne i mogły liczyć na opiekę.
W pomieszczeniach znajdowały się klatki z pisklakami różnych gatunków ptaków, były tam też takie małe rudziki jak nasz! Pani, która zajmowała się tym „ptasim przedszkolem” wzięła od nas Mikado i pokazała mu jego nowy dom. Spędziliśmy tam jeszcze trochę czasu, ponieważ ciężko nam było się rozstać z naszym małym podopiecznym, jednak wiedzieliśmy, że zostawiamy go w dobrych rękach, gdzie otrzyma fachową opiekę i być może w przyszłości będzie mógł spróbować swoich sił na wolności.
Choć minął już prawie rok od kiedy odwieźliśmy Mikado do Myśliborza, to jednak często go wspominam, oglądam jego zdjęcia, przypominam sobie jak zabawnie przekrzywiał główkę, jakby czemuś się dziwił i jak odważnie zwiedzał nasz dom. Kiedy słyszę w ogrodzie radosne ćwierkanie ptaszków, zawsze przypominam sobie jak co rano budziło mnie ćwierkanie Mikado, małego ptaszka, który domagał się jedzenia i uwagi. I chociaż było to bardzo odpowiedzialne i czasem trudne zajęcie, bardzo miło wspominam tamte sierpniowe tygodnie, kiedy byłam „nianią pisklaka”.
Historia, której byłam uczestnikiem podczas tamtych wakacji, wszystko co stało się temu małemu pisklakowi oraz moje działania uświadomiły mi bardzo ważną rzecz. Pomoc innym, aktywność mogąca polepszyć choćby tylko na chwilę świat, który nas otacza, daje ogromną satysfakcję, nawet jeśli nie wiąże się z wdzięcznością, uznaniem, czy pochwałami. Świadomość, że mały Mikado dostał szansę na przeżycie swojego życia, dała mi wielką motywację do dalszego działania. Dopiero teraz zrozumiałam moją mamę, która mówi, że dawanie jest o wiele przyjemniejsze od brania…
Zofia Łukjańczuk, klasa 6b